środa, 27 listopada 2013

Myszka Miki jako wehikuł lansu

Cały ten post miał być o nowym pomyśle przedstawicieli pewnej partii, aby w ramach budżetu obywatelskiego stworzyć niezwykle atrakcyjny park dla dzieci pod wezwaniem Myszki Miki. Nie chce mi się o tym pisać, bo mam wrażenie, że dla przedwyborczego lansu nie można było wymyślić już nic bardziej populistycznego. I to pod sztandarem partii, której przywódca tak wiele zrobił dla popularyzacji twórczości Witolda Gombrowicza. Pomysłodawcy powołują się na przykład Parku Krasnala w pobliskiej Nowej Soli jako wzorcowy dla tego typu miejsc. Ciekawość nie dała mi spokoju i delegacją pracowniczą udaliśmy się do rzeczonego. Jest kuriozalnie i żużlowo. Wizyta w tym miejscu po raz kolejny utwierdziła mnie w smutnym przekonaniu, że nasze wszystkie próby edukowania estetycznego nie mają najmniejszego sensu w zderzeniu z tym, co oferujemy dzieciom w przestrzeni publicznej, jako atrakcję i miejsce zabawy. 5 metrowy krasnal ogrodowy jako wyznacznik wysokiej jakości miejsca. Możemy sobie w tych naszych galeriach stawać na głowie. I tak wygra gipsowy kangur, w każdej konkurencji. I żużlowy motor zawsze.
 Sam słyszę jakie to nudne, dodać muszę jedynie, że nasi partyjni mocarze umysłu użyli MM nie jako popkulturowego symbolu, a jeno przez odniesienie do falubazowej MM. Mało, że to populizm. Ale słowa, które mi się tu ciśnie na usta, z powodu poprawności politycznej, którą naprawdę cenię jako zachowanie konieczne w przestrzeni sporu, oczywiście nie wypowiem.
 Jesień mnie dopada, jak pies wychudłego zająca. Uciekałem jej w jakąś wesołkowatość, ale dogania i gryzie do krwi. Dużo wspomnień i niepotrzebnego rozpamiętywania. Duże niewiary w dalszy pozytywny rozwój wypadków. Co myślę, chyba nie ma sensu, podstaw, przyszłości. Niczego. Jest głupią mrzonką, którą sam sobie wymyśliłem, w błogim  przekonaniu, że mnie zbawi. Pewnie by mogła, ale wszystko to wymagałoby nieziemskiej odwagi, skoku na głębię, wiary jeszcze głębszej. Ale OK, takie decyzje to już dziś rzadkość. W książkach tak bywało a i to w niektórych tylko.
 Z zimna rodzą się demony mroźnej niewiary. Ze wszystkich baśni Andersena najbardziej bałem się Królowej Śniegu i historii chłodu emocjonalnego. "Mały Kaj był siny z zimna, prawie czarny, ale nie wiedział o tym i nie czuł wcale chłodu, gdyż królowa śniegu zamroziła pocałunkami nawet dreszcze w jego ciele, a serce jego stało się kawałkiem lodu." Scena spotkania Gerdy i Kaja w pałacu KŚ, jego lód wewnętrzny i jej walka o jego roztopienie, to mimo charakterystycznej dla epoki emfazy, jedna z najpiękniejszych scen w historii literatury. Ale - pamiętacie? Królowa zostawiła ich samych. Była pewna zamrożenia Kaja, nie wierzyła w silę Gerdy. Przegrała trochę na własne życzenie, ale może nie chciała wygrać. Może po prostu tak ciągle grała i to było najfajniejsze. 
 W moim pierwszym egzemplarzy Baśni, napisałem przy rysunku J.M. Szancera, który zilustrował je tak, że mam w oczach te obrazy do dziś - Diabły som gupie. Nie pamiętam samej czynności, ale pamiętam wściekłość, która jej towarzyszyła. Uczniowie czarnoksiężnika (z rogami ich Sz. narysował) wzlatywali w górę ze zwierciadłem, które wykrzywiało wszystko i piękne zmieniało w brzydkie. Zresztą, przeczytajcie sobie raz jeszcze, jest np. tu http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krolowa-sniegu.html choć bez ilustracji. A KŚ była na okładce...


A tu pewna odmiana Myszki. Jest w środku obrazka.




3 komentarze:

Unknown pisze...

Też mnie czasem dogania, ale wesołkowatość rozpalam jak duże ognicho i ucieka! :>

Zwykły dyrektor galerii pisze...

To jest jakiś sposób, też go czasem, jak widzisz, stosuję. :)

Wojtek Wilczyk pisze...

Szkoda, że ZG tak daleko... Fajny mural.