Opisy niedzielnych poranków to już szczyt obciachu. Jakoś jednak postanowiłem trochę odrobić zaniedbania z czasów, kiedy trochę nie miałem ochoty, trochę prądu a trochę po prostu życia w sobie jakiegokolwiek śladu. Jest już prawie południe, no więc wstyd trochę mniejszy, ale nadal niedziela. Słucham trzeciej pod rząd płyty Massive Attack, dawno nie słuchałem. Pełna satysfakcja, choć trudno mówić o jakimś optymistycznym rozpoczęciu dnia. Staram się nie wsłuchiwać w teksty i nie dobijać jeszcze bardziej depresyjnym przekazem, udaje się, pozostaje rytm oraz nieumiejętność upisywania muzyki. Nieumiejętność opisywania w ogóle. Na Waszych oczach się tego uczę, wybaczcie. Od rana zdążyłem pójść na mały spacer ze Zdzisiem, niewielkie zakupy zrobić (od tygodnia próbuję kupić cukier i ciągle zapominam), nakarmić siebie i psa, wykonać kilka zabiegów hignienicznych. Wpisać niepotrzebne zdanie w FB dyskusji. Też zdążyłem, wobec nieuchronnie i jakby za szybko upływającego czasu.
Robię wokół siebie mnóstwo materialnego bałaganu. Nie wiem, czy to brak ćwiczeń w sprzątaniu i systematyczności, czy może odbicie wewntętrzego nieporządku. Dość powiedzieć, że każdą przestrzeń w krótkim czasie doprowadzam do stanu kompletnej dysharmonii estetycznej. No dobra, to jeszcze jedna umiejętność do nauczenia.
Samotne spędzanie dnia ma tę zaletę (a może także wadę), że nic się nie musi. Niczego nie trzeba robić wbrew sobie, niczego udawać, konieczności wynikają wyłącznie z własnego poczucia odpowiedzialności. W harmonijnym jednakowoż związku jest chyba jednak podobnie. Nie trzeba nikogo ani niczego udawać, w dodatku odpowiedzialność rozkłada się na dwie osoby. No właśnie. Upada mit o rozkoszach samotności. Jest rodzajem niepełnej sprawności. Ogranicza i jest pozorną niezależnością. Sprowadza jeszcze gorszą zależność.
Zdzi wymusza rzucanie piłeczki. Mimo swej nieobecności na FB jest bardzo realny, zjadł dziś mnóstwo od rana i jest trochę nadaktywny jak dla swojego pana, przepełnionego jedzeniem i wątpliwościami.
Choć wieczór zapowiada się miło. Chciałbym żeby było, żeby było już zawsze, a przynajmniej długo
i szczęśliwie. I doskonale wiem, że nic z tego nie będzie, ale tak bardzo chcę.
Dobra, te enigmatyczne chcenia nie są tu chyba najszczęśliwszym elementem. Nie mogę powiedzieć nic a chyba i tak nic nie ma do mówienia.
Orzechy zacząłem jeść wczoraj u Beaty i Artura. Dziś kupiłem sobie już gotowe i wyłuskane. Podobno poprawiają Rozum. Cóż tu poprawiać, jak dawno zgubione...Ale Zdziś lubi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz