sobota, 5 października 2013

Brak słów

Bywa brak słów. Tylko dlatego, że trzeba, można, ale czy koniecznie? Nie opowiem Wam nic zajmującego ani bardzo ciekawego. Nie wiem nawet, czy chcę opowiadać. Jak Wam opowiedzieć o tym, że spełnia się obawa, że pozornie niemożliwe zdarzenie jest możliwe i widzisz złość i zaskoczenie w czyichś oczach a nie chciałeś tego i strach się ucieleśnia. Nie chciałem a się stało. Znowu zepsułem. Znowu nie poszło. Nie zrozumiałem, że nie wolno. W ogóle być nie wolno?
 Poranek w Radio RDC, rozmowa z Rafałem Betlejewskim. Nie bardzo jestem zadowolony, oczywiście jakieś hamulce, obawy, zatrzymania, samoobserwacja. Niby luz a kontrolowany do końca. Nie powinienem w ogóle się zgadzać na to, bo co ja właściwie mam do powiedzenia. Tu sobie mogę, tu mnie czyta kto chce. Dlatego blog, z całą swoją ekshibicjonistyczną poetyką ma też rys - dobra, nie wiem, co tu chciałem napisać. Tyle dobrego, że Rafał przeczytał fragmenty wpisów i nagle usłyszałem jakieś Paolo Koelo, powalające banałem, ale ładnie przeczytane. Rafał, powinieneś częściej.
 A po audycji zadzwonili do mnie panowie Wróblewscy starszy i młodszy, bo przez przypadek jej w trasie słuchali i najpierw nie wiedziałem, kto, oczywiście mnie nabierali, ale ucieszyłem się jakoś. Mimo tekstów dość zdecydowanych w swojej wymowie, gdy udawali starych harleyowców.
 A potem jeszcze rozmowy z Michałem i Krzysztofem o projekcie "Państwo". Opowiem o nim jeszcze tu na pewno, ale cieszę się, że będziemy robić wspólnie wystawę. Duży to jest komfort robić coś tak wielowątkowego, historycznie umiejscowionego i niejednoznacznie młodzieńczo szalonego. A pracownia Michała bardzo piękna i cieszyłem się, bo dawno już nie byłem w malarskiej pracowni, nawet u moich znajomych malarzy w ZG dawno nie byłem.
 Wieczorem jeszcze wernisaż w Propagandzie, wiele osób niewidzianych latami, wiele twarzy, które znać powinienem a nie znam. Niby 30 lat pracuję w galerii a nie znam nikogo właściwie. A może po prostu za rzadko bywam w Warszawie. A może po prostu nie zrobiłem nic na tyle ważnego, żeby musieć. Bardzo ładna praca Jacka Kryszkowskiego, Kuba Bąkowski też mnie ujął sufitowym satelitą. I klasyk Józefa R.
I pewnie parę jeszcze było ważnych, ale w tłumie zawsze jakoś ciężko się ogląda. I był Waldek na tę okazję z Londynu i Agnieszka M. której nie widziałem całe lata. Po raz kolejny wernisaż wyprowadził mnie trochę z równowagi, bo przestałem wierzyć w swoje istnienie.
 A wieczorem Synekdocha Charlie Kaufmana, film który raczej należy koniecznie. Dzisiejsze 8 i pół z wielopiętrową niewiarą w zbawczą moc sztuki i z pełnym przekonaniem o miłości jako jedynej wartości. Jedynej, która jest na samym początku i potem może nie być już nic. Może też być co chcesz. A przy okazji banałami o miłości można zrobić dziurę w głowie czasami, tak są bezlitośnie twarde.
 A teraz spać, w linii prostej to może być jakieś 700-800 metrów, ciągle nie mogę w to uwierzyć.



Brak komentarzy: