Bywa brak słów. Tylko dlatego, że trzeba, można, ale czy koniecznie? Nie opowiem Wam nic zajmującego ani bardzo ciekawego. Nie wiem nawet, czy chcę opowiadać. Jak Wam opowiedzieć o tym, że spełnia się obawa, że pozornie niemożliwe zdarzenie jest możliwe i widzisz złość i zaskoczenie w czyichś oczach a nie chciałeś tego i strach się ucieleśnia. Nie chciałem a się stało. Znowu zepsułem. Znowu nie poszło. Nie zrozumiałem, że nie wolno. W ogóle być nie wolno?
Poranek w Radio RDC, rozmowa z Rafałem Betlejewskim. Nie bardzo jestem zadowolony, oczywiście jakieś hamulce, obawy, zatrzymania, samoobserwacja. Niby luz a kontrolowany do końca. Nie powinienem w ogóle się zgadzać na to, bo co ja właściwie mam do powiedzenia. Tu sobie mogę, tu mnie czyta kto chce. Dlatego blog, z całą swoją ekshibicjonistyczną poetyką ma też rys - dobra, nie wiem, co tu chciałem napisać. Tyle dobrego, że Rafał przeczytał fragmenty wpisów i nagle usłyszałem jakieś Paolo Koelo, powalające banałem, ale ładnie przeczytane. Rafał, powinieneś częściej.
A po audycji zadzwonili do mnie panowie Wróblewscy starszy i młodszy, bo przez przypadek jej w trasie słuchali i najpierw nie wiedziałem, kto, oczywiście mnie nabierali, ale ucieszyłem się jakoś. Mimo tekstów dość zdecydowanych w swojej wymowie, gdy udawali starych harleyowców.
A potem jeszcze rozmowy z Michałem i Krzysztofem o projekcie "Państwo". Opowiem o nim jeszcze tu na pewno, ale cieszę się, że będziemy robić wspólnie wystawę. Duży to jest komfort robić coś tak wielowątkowego, historycznie umiejscowionego i niejednoznacznie młodzieńczo szalonego. A pracownia Michała bardzo piękna i cieszyłem się, bo dawno już nie byłem w malarskiej pracowni, nawet u moich znajomych malarzy w ZG dawno nie byłem.
Wieczorem jeszcze wernisaż w Propagandzie, wiele osób niewidzianych latami, wiele twarzy, które znać powinienem a nie znam. Niby 30 lat pracuję w galerii a nie znam nikogo właściwie. A może po prostu za rzadko bywam w Warszawie. A może po prostu nie zrobiłem nic na tyle ważnego, żeby musieć. Bardzo ładna praca Jacka Kryszkowskiego, Kuba Bąkowski też mnie ujął sufitowym satelitą. I klasyk Józefa R.
I pewnie parę jeszcze było ważnych, ale w tłumie zawsze jakoś ciężko się ogląda. I był Waldek na tę okazję z Londynu i Agnieszka M. której nie widziałem całe lata. Po raz kolejny wernisaż wyprowadził mnie trochę z równowagi, bo przestałem wierzyć w swoje istnienie.
A wieczorem Synekdocha Charlie Kaufmana, film który raczej należy koniecznie. Dzisiejsze 8 i pół z wielopiętrową niewiarą w zbawczą moc sztuki i z pełnym przekonaniem o miłości jako jedynej wartości. Jedynej, która jest na samym początku i potem może nie być już nic. Może też być co chcesz. A przy okazji banałami o miłości można zrobić dziurę w głowie czasami, tak są bezlitośnie twarde.
A teraz spać, w linii prostej to może być jakieś 700-800 metrów, ciągle nie mogę w to uwierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz