środa, 2 października 2013

Park i Beuchelt

Na chwilę wracam do naszej parkowej akcji. Dość to jednak skomplikowane wszystko i właściwie nie wiem, co myśleć. Chyba jednak inne kwestie przeważyły, te bardziej osobiste, bo ani ekscytacji przed, ani katarktycznej ulgi po. Nie pamiętam, od jak dawna  :)  coś takiego mi się zdarzyło. Bazowe zadowolenie, że wszystko poszło dobrze.
 Naprawdę długo się zastanawiałem, jak uczcić tę rocznicę. Mówiąc szczerze, wielcy przemysłowcy nigdy nie byli moimi ulubionymi bohaterami. Dobra, darzę ich niechętnym podziwem pomieszanym z zazdrością dla umiejętności, których sam nie posiadam. Jednak Beuchelt jest dla mnie kimś szczególnym, co może nie wynika z tego tekstu, który napisałem. A który tu zacytuję in extenso: No dobra, z jedną zmianą, którą tu wprowadzam, bo wyglądała na błąd stylistyczny, a wynikła z oderwania tytułu od tekstu w procesie edycji.

Pomysłodawcą tego zdarzenia jest Marcin Liber, z urodzenia zielonogórzanin a obecnie jeden z ważniejszych reżyserów teatralnych swojego pokolenia. Opowiadałem mu o projekcie nadania nowego życia Parkowi Tysiąclecia, który prowadzimy z Fundacją Salony i Urzędem Miasta i naszej chęci uczczenia stulecia śmierci Georga Beuchelta. I pierwszym pomysłem Marcina były Ursulki z jego spektaklu Trash Story, śpiewające w jego grobowcu, jedynym ocalałym z całego wielkiego cmentarza. Fabryka w prowincjonalnym Gruenbergu wyprodukowała prawie 500 mostów nie tylko na Odrze, ale dla całych Niemiec, zbudowała też linię kolejową Bagdad-Damaszek i wiele innych konstrukcji stalowych w Europie, nie mówiąc o tysiącach wagonów. Beuchelt był też fundatorem kościoła, obecnie pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela. Nie wiemy, jakim był człowiekiem, znamy jedynie oficjalną biografię przemysłowca, radnego, polityka. Nie założył rodziny, był więc może typem biznesmena, bez reszty poświęconego swoim interesom i działalności społecznej. Właściwie to nawet jestem ciekaw, czy był dobrym człowiekiem, czy lubił czytać a może pracować w ogrodzie, jakich lubił poetów i czy często słuchał muzyki. Z perspektywy jego dokonań to może nie są sprawy ważne, ale przecież lubimy wiedzieć więcej o ludziach, którzy kształtują swoją epokę.

Mamy kłopot z niemiecką przeszłością naszego Miasta. Kochamy je, staramy się, żeby było lepsze do życia i pracy a przecież ci, którzy je budowali przed nami, też tego chcieli. Dziś już nie odmawiamy im tego, pamiętamy przynajmniej o niektórych z nich a jednocześnie cmentarz nie jest już cmentarzem i w dodatku nie ma już powrotu do tamtego stanu. Pozostaje pamięć i próba myślenia o przeszłości w kontekście tego, co o niej wiemy. 

Te ściszone, delikatne piosenki są trochę elegią a trochę przestrogą. Przypominają i ostrzegają. 
W grobowcu, nieraz profanowanym a ciągle stojącym, o którym większość przechodniów nie wie nawet, czyją pamięć czci, brzmią jak memento o szaleństwach dwudziestego wieku, masowych grobach, ludobójstwie, przesuwaniu granic, rozpaczy. Są jednocześnie, mimo swojej delikatności, hymnem o sile pamięci i kreatywności, jako motorze pozytywnej zmiany.

Chcę wierzyć, że to jednorazowe zdarzenie będzie początkiem pracy nad upamiętnieniem pracy i życia Georga Beuchelta w formie, na którą zasługuje. Że odnowimy jego grobowiec i nie będzie to tylko sprawa kilku aktywistów a wszystkich mieszkańców. Że uczynimy pamięć o jego działalności elementem naszej lokalności. Jesteśmy tu u siebie, tworzymy ciągle ewoluujące społeczeństwo, budujemy nowe wartości kulturowe. Robimy to w przestrzeni, którą musieliśmy oswoić a czasem zdecydowanie zmienić. Jesteśmy zdobywcami, ale też dziedzicami. W tej skomplikowanej sytuacji postać Georga Beuchelta może być, symbolicznie przede wszystkim, elementem konstrukcyjnym, łączącym przeszłość z teraźniejszością.


Parę osób pochwaliło ten tekst, a przecież ważna motywacja do jego napisania, została w nim pominięta. To strach dziecka, który pamiętam z czasów, kiedy przechodziłem obok, nie wiedząc, chyba tylko przeczuwając, że to grób. Nawet już, kiedy dorastałęm, coś bardzo niepokojącego było w tym miejscu. Żeby było jasne - nie wierzę w przeczucia, energie miejsca itp. Tu w grę wchodziła pewnie forma, jacyś kolesie przesiadujący nieopodal z flaszkami, ogólna aura niedopowiedzenia. Wszystko, co robię w związku z parkiem jest chyba wynikiem tego strachu i chęcią obłaskawienia przestrzeni. Może to nie jest dobra motywacja, zastanawiam się.
 Ursulki ze spektaklu Marcina, pod dowództwem Hanki Klepackiej zaśpiewały bez nagłośnienia i bardzo się z tego ciesze. Było kameralnie, tajemniczo i tak jak powinno być. Nawet teksty ze spektaklu, te dotyczące trudnych spraw historii, wypadły tu przekonywająco adekwatnie. 
 Chyba wiem, skąd moje niekatarktyczne uspokojenie. Może tak po prostu miało być? Po raz pierwszy opowiedzieliśmy o Beuchelcie nie poprzez jego przemysłową działalność, tylko przez sam fakt istotnego istnienia. Jaki by nie był, należy mu się pamięć na spokojnie i bez napinki. Może dlatego szedłem sobie potem ulicą i wszystko było takie samo.

Brak komentarzy: