poniedziałek, 14 października 2013

Kuba Banasiak i moja ukochana prowincjonalna galeria

Zapytano mnie kiedyś, dlaczego ten blog nazywa się tak deprecjonująco i czy ja mam jakiś kompleks poważny. Jak mawiał klasyk - to dobre pytanie! Tak naprawdę ten tytuł i mój pseudonim powstały ok. 5 lat temu. Bardzo zazdrościłem blogerom ich kanału informacji, też tak chciałem, ale wydawało mi się to jednak działalnością zbyt intymną. Nie zacząłem wtedy. Dopiero niedawno, z nieszczęścia, mówiąc krótko, zacząłem tu pisać i dobrze się z tym czuję. Trochę bezmyślnie wykorzystałem tę zarezerwowaną nazwę. Trudno.
 Kocham Warszawę. Tu urodził się mój ojciec, tu kilka lat mieszkała mama, tu od ponad 7 lat mieszka moja córka. Warszawa zabrała mi wprawdzie niedawno najważniejszą sprawę mojego życia (co tu dużo gadać, przy moim aktywnym współudziale), ale i tak ją uwielbiam. Dobrze się tu czuję, mam wielu znajomych, przeważnie zawodowych oczywiście, jest tu wiele miejsc, gdzie mógłbym być często i z przyjemnością. Co najwyżej kilku boję się teraz i unikam. Może nie boję ze strachu, tylko z obawy przed kłującym (ale czemu skrypt podkreśla mi na czerwono słowo kłujący?) bólem.  Wszelkie narzekania na warszawkę, centralizm, złą specyfikę tego miasta kwituję zawsze ostro i bezkompromisowo i czuję zazdrość w tych tekstach. Albo niezrozumienie roli stolicy, która na całym świecie prawie jest taka sama. Ma być wystawna, arogancka, wielka - i najlepsza. We wszystkim. To tak oczywiste, że aż mi się te banały gotują pod palcami.
 Nie mam kompleksu prowincji, bo wiem, dlaczego mieszkam tu, a nie gdzie indziej, w pełni świadomie robię to, co robię. Jestem tu z przekonania. Wiem, że moje zawodowe znajomości są w większości przypadków zawodowe. Gdybym przestał być tym, kim jestem, w Warszawie nie poznawała by mnie pewnie większość dotychczasowych znajomych. Taki los. I nie mam do nikogo pretensji, bo to normalne, pragmatyzm i rutyna. Mocno się nad tym kiedyś zastanawiałem - bo przecież co może łączyć ludzi, którzy widują się parę razy w roku przy okazji kilkudziesięciu minut wernisażu, nawet, jeśli współpracowali przy wystawie kiedyś tam i spędzili ze sobą kilka dni? Nawet, jeśli nić sympatii, to głównie zawód, interesy, branża. Nic w tym osobistego. Dlatego staram się już nie plotkować branżowo - bo co ja o tym wszystkim wiem?! Bardzo pamiętam pogrzeb Ewy Mikiny - jak ważna była to osoba i jak niewielu z nas przyszło Ją pożegnać.
 Czasem jednak się złoszczę na niektóre zdarzenia, może faktycznie z powodu obecnej sytuacji też, choć jednak nie tylko. Złoszczę się wbrew sobie, bo znam te wszystkie napaści na warszawkę, te gówniane (sorkens) krasnalistyczne popierdywania, wynikające z ubogiego aparatu poznawczego i pokładów frustracji. Moja złość jest łagodna. Nieszkodliwa i smutnawa. Z uwagi na fakty niż z niechęci.
Nie wpisuje się w teksty z Galerii Browarnej, za co dziękuję, przepraszam i raczej nie mieszajmy.
 Kuba Banasiak napisał tekst o książce D.O.M. POLSKI, wydanej przez Galerię BWA w Zielonej Górze i Raster. Książka wyszła już po wystawie "Raster. Wiek szkolny", której kuratorkami były Marta Czyż i Julia Wielgus. To, jak ta wystawa powstawała, to temat na zupełnie oddzielne opowiadanie.Miała na początku odwoływać się do "Namaluj mnie", pierwszej wystawy Grupy Ładnie zrealizowanej przez Raster. W toku pracy kuratorki zdecydowały o przesunięciu akcentu na twórczość Łukasza i Michała, z okresu przed decyzją o zaniechaniu. To chyba dobrze, opowiadanie o dalszych karierach ładnistów może jeszcze poczekać. Wystawa wyszła świetna: http://bwazg.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1453&Itemid=59
Koncert Marcina Maseckiego równie dobry. Współpraca z artystami :) i kuratorkami wzorowa. Książka, z opóźnieniem, ale wyszła. Bardzo efektowna. Teraz właściwie zastanawiam się, czego się czepiam. No i dochodzę do wniosku, że najbardziej powinienem siebie. Kuba nie odnosi się w tekście do "Namaluj mnie", wystawy dla "Rastra" przełomowej. Właściwie nie zauważa, że książka dotyczy tej wystawy, owszem, w pierwszym akapicie pojawia się ta informacja i w stopce nawet, ale jego recenzja w Szumie dotyczy właściwie wyłącznie profetycznych właściwości twórczości Gorczycy i Kaczyńskiego. Banasiak pisze gęsto, konkluzje tekstu porozrzucane są tu i ówdzie, pointa jest przewrotna. Mam przy tym wrażenie, że autor nie odciął jeszcze pępowiny, do której odważnie (i piszę to bez ironii) przyznał się za czasów Krytykanta . Zza próby obiektywnego opisu wyłazi nieskrywana fascynacja. I właściwie nie jest to zarzut.
Moja pretensja jest właściwie, jak już powyżej pisałem, pretensją do samego siebie. Nie dopilnowałem. Książka zawiera 2 (dwa) zdjęcia z ekspozycji, zrobionej przecież starannie, profesjonalnie i przy udziale artystów. Dopuściłem, żeby była książką jedynie, a nie książką-katalogiem. To jest książka o twórczości MK i ŁG. Dobra, profesjonalna książka. Kuba nie zauważył wystawy, bo jej w książce nie ma. Nie zaingerowałem w trakcie pracy nad wydawnictwem, a przecież mogłem. Nic się nie stało wielkiego. A jednak znów umieściłem siebie, swoją pracę, galerię którą prowadzę, na drugim planie. Prowincjonalnie. Przełomowa wystawa, nie tylko dla Rastra, nie tylko dla Grupy Ładnie i jej członków, znów nie została zauważona, ba, wystawa będąca w dużym stopniu jej konsekwencją także jakoś zniknęła. Czuję niedosyt, brak i pominięcie. Na początku pisałem o swoim stosunku do centrum. Czuję się jednak czasem w takich, jak ta, sytuacjach, jak Żulik, gdy prosi łapkami o kasztanka a ja udaję, że mu go rzucam i bawię się jego dezorientacją.


Brak komentarzy: