Drugie w ciągu kilku tygodni doświadczenie teatralne. Tym razem w poznańskim Polskim na Otellu Pawła Szkotaka. Siedzieliśmy z I. najpierw na drugim piętrze a na 2 akcie w pierwszym rzędzie. No i nie wiem. Historia przeniesiona w realia bazy piechoty morskiej, mundury prawie jak. Ładne stroje, przystojni mężczyźni. Otello jest Arabem, mówi po (?) arabsku chyba, co jakiś czas, zwłaszcza jak się zezłości. Pojawiają się w pewnym momencie portrety zamachowców z 11/09. Trochę nie wiem, czy było o miłości czy o różnicach kulturowych. Im bardziej myślę o tym spektaklu, tym bardziej widzę niemożność częstą w teatrze - miało być naprawdę a wychodzi jak zawsze. Kurz od zbyt głośnego tupania po deskach. No nie, to nie miała być recenzja. Nie znam się. Ale przypominam sobie Wałbrzych niedawny i pamiętam tamtą emocję. Tu na chwilę pojawiła się, ale po tekście, który przecież jednak, ponadczasowy. Chciałbym się popłakać nad tym, przecież głupim, końcem miłości. Zwłaszcza takim, zupełnie bez sensu. Maur daje się w tej sztuce wrabiać jak dziecko. A Jago jest wielkim, przystojnym, przekonywującym w swej podłości kolesiem. No, Otek jest żołnierzem, mógł też mieć kłopoty językowe, no bo obcy jednak. Szkotak to sugeruje, że jest coś nie tak ze zrozumieniem wzajemnym, spektakl kończy się tyradą po arabsku. Nie wiemy, co mówi, ale pewnie nic fajnego. Nie rozumiemy się, no ale to jest do bólu oczywiste. Czy warto po to po raz kolejny uruchamiać starego Billa?
A u Marka w teatrze dwie kobiety i może nawet więcej emocji. Już reklamowałem, link do znalezienia w poprzednich postach.
W w nocy, na placu przy Krzyżach, Zamku i Filharmonii darłem się na cały głos, katarktycznie a może raczej w beznadziejnej chęci przegonienia własnego strachu i cudzego niezrozumienia. Tam w okolicy nikt nie mieszka, więc przepraszam za hałas duchy poznańskie jedynie, których akurat w tej okolicy mnóstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz